Magda Linette dla „Wprost”: Nie jest łatwo grać o swoje życie. Przez to miałam wiele chwil zwątpienia

Magda Linette dla „Wprost”: Nie jest łatwo grać o swoje życie. Przez to miałam wiele chwil zwątpienia

Magda Linette
Magda Linette Źródło: Archiwum prywatne / fot. Monika Piecha
Magda Linette to druga najlepsza polska tenisistka. Podczas ostatniej edycji Australian Open wyrównała osiągnięcie Agnieszki Radwańskiej oraz Igi Świątek, docierając do półfinału turnieju. Kiedy pierwsze emocje z tym związane opadły, zawodniczka opowiedziała „Wprost” o drodze, którą przebyła, by znaleźć się tu, gdzie jest.

Magda Linette osiągnęła wielki sukces, docierając aż do półfinału ostatniej edycji Australian Open, ale błędem byłoby sprowadzenie jej historii wyłącznie do tego jednego turnieju. Z tenisistką z Poznania rozmawialiśmy na wiele innych, niezwykle ciekawych tematów. Jakie ma wnioski po AO? Co śpiewa na karaoke, gdy ma zły humor? Dlaczego była bliska rezygnacji z tenisa i dzięki komu tego nie zrobiła? Na czym polegały jej chwile zwątpienia? Co można zrobić w Polsce, by zachęcić więcej dzieci do gry w tenisa? Na czym polega jej praca w radzie zawodniczek i co ją w niej irytuje? Czym kieruje się, gdy wybiera współpracowników? Oto Magda Linette, jakiej wcześniej nie znaliście.

Wywiad z Magdą Linette, czołową polską tenisistką

Norbert Amlicki „Wprost”: Teraz jest pani w Stanach Zjednoczonych i przygotowuje się do kolejnych turniejów. Czy to, gdzie pani gra, wpływa na to, gdzie się przygotowuje? W jakich innych miejscach zdarza się trenować?

Magda Linette, tenisistka i półfinalistka Australian Open: Trenuję głównie tutaj, bo tutaj jest mój trener. Mój kolejny turniej jest w Meksyku (WTA 250 w Meridzie) i chciałam być w podobnej strefie czasowej, podobnej temperaturze, co na Florydzie. Ponadto chodziło o podróż – chcieliśmy mieć najdłuższy kawałek za sobą.

Czy teraz, przygotowując się do kolejnych zmagań, poprawiacie to, co zauważyliście podczas Australian Open, czy pracujecie nad innymi aspektami?

Przede wszystkim wracamy do podstawy fizycznej, bo grając mecze późno, nie jestem w stanie pójść na siłownię, by zrobić trening. Kiedyś robiłam je między meczami, ale teraz nie dałabym rady. Moja fizyczność spada, siła także, więc mogą się wkraść różnego rodzaju kontuzje. Dlatego po przybyciu pierwszą rzeczą, od której zaczęliśmy, to był powrót do treningu fizycznego.

Ponadto będziemy kontynuować wszystko to, co robiliśmy w Melbourne, by ten poziom był podobny. Na pewno popracujemy więcej nad serwisem, żeby nie tyle nie obniżać procentowości pierwszego zagrania, a żeby nie spadała prędkość, bo mieliśmy wrażenie, że była widoczna różnica.

A jak ważny jest pierwszy serwis ogólnie w tenisie i w pani grze?

To połowa sukcesu, prawda? Bo połowa gemu to nasz serwis, a zwłaszcza pierwszy. On jest niesamowicie ważny, w takim kontekście, by mecze nie były 50/50. Czasami jest to różnica jednego czy dwóch punktów, więc chcemy utrzymywać wysoki procent.

Słabszy serwis z niektórymi dziewczynami uda mi się nadrobić moją grą z końca kortu, ale z tymi, które grają mocno i regularnie, tak jak Sabalenka, to już widać różnice. Musimy wejść na jeszcze wyższy poziom.

Jak na panią wpływa fakt popsucia pierwszego serwisu? Czy myśli pani, by np. wstrzymywać rękę?

Zdecydowanie nie. Bardziej analizuję, gdzie zrobiłam ten błąd i chcę go poprawić. Przede wszystkim patrzę, jaki to był błąd. Jeżeli aut, to w którym kierunku? Czy to był długi aut? Czy na boki? Staram się to skorygować.

Po drugie, jeżeli widzę, że rywalka czyta, gdzie zagram, to wtedy staram się zmieniać kierunki. Jest jeszcze trzecia opcja, kiedy dostrzegam, iż mój serwis pasuje mojej rywalce, to też go zmieniam.

Będąc na boisku analizuję, co zrobić kolejnym razem. Na pewno nie należy wstrzymywać ręki, bo to jest najgorsza rzecz, jaką można zrobić. W sekundzie po tym, jak zepsułam pierwszy serwis, staram się za dużo o tym nie myśleć i skupiam się na tym, był zagrać lepszy drugi serwis i jak rozegrać punkt.

Magda Linette

No i teraz podczas tych przygotowań, pewnie ma pani trochę więcej wolnego czasu. To co zazwyczaj pani robi?

Rozmawiam z panem, na przykład (śmiech). Wolnego czasu nie mam aż tak dużo, bo są na przykład spotkania w radzie zawodniczek. Oprócz tego organizuję sobie kolejne wyjazdy. Poza tym jest bardzo dużo do zrobienia. Trzeba zarezerwować parę rzeczy i logistycznie ograć wszystko dla całego mojego teamu. Poza samym graniem mam treningi ogólnorozwojowe. Jak mam jeszcze powiedzmy godzinę czy dwie, to staram się spotkać ze znajomymi.

Na przykład na karaoke?

Tu nie ma żadnego takiego fajnego miejsca, albo ja go nie znalazłam. Muszę przyznać, że najbardziej lubiłam karaoke w Chinach, bo tam były oddzielne pokoje. Tutaj niestety większość miejsc jest takich, że idzie się do baru i śpiewa przed wszystkimi, a ja takiej odwagi nie mam.

Jaką piosenkę wybiera pani najczęściej?

To zależy, jak bardzo jestem zła (śmiech). Jeśli chciałam wykrzyczeć wszystkie emocje, to Linkin Park – „Numb”.

A jak była pani w dobrym humorze?

To Adele.

Chciałbym cofnąć się do pani początków. Jak zaczęła się pani przygoda z tenisem, trzeba było panią siłą wyciągać na treningi?

Nie, nigdy. Mój tata nigdy nie musiał mnie siłą nigdzie wyciągać, nawet ja sama wyprosiłam rakietę w wieku 3 lat. Dodatkowo mój tata też organizował mi ogólnorozwojowe treningi w domu, podczas których musiałam na przykład robić różnego rodzaju ćwiczenia.

Tata nigdy nie musiał mnie na nic namawiać. Bardziej do tego, żebym zapisywała swoje wyniki – to było dla mnie bardzo uciążliwe, ale aktywność fizyczną zawsze lubiłam.

Od początku pani wiedziała, że chce się zajmować tenisem? Iga Świątek ostatnio się otworzyła i opowiedziała o tym, że wolała grać w piłkę nożną ze znajomymi, a dopiero później zrozumiała, że tenis to jest to, co chce w życiu robić.

U mnie to wyglądało tak, że ja do końca nie miałam innego wyboru, a w każdym razie nie czułam tego, żebym miała. Od wczesnych lat byłam w tenisa bardzo dobra. Mieliśmy mało pieniędzy, więc wszystko szło na mój tenis i tak naprawdę nie próbowałam w życiu niczego innego.

Ja nie wiedziałam, czy mogę być dobra w czymkolwiek innym, a tu radziłam sobie świetnie. Do pewnego momentu niesamowicie kochałam tenis – dopóki nie zaczął przynosić więcej bólu niż radości. Jednak jako dziecko go kochałam i wtedy chciałam to robić, ale nie wiedziałam, co mi on przyniesie.

Wspomniała pani o pieniądzach, a tenis jest bardzo kosztownym sportem i wiele utalentowanych osób przepadło, bo ich po prostu na to nie było stać. Jak było w pani przypadku?

Niesamowicie trudno. To był tak naprawdę wkład całej rodziny pode mnie i pod to, żebym mogła wyjeżdżać na turnieje. Przez większość czasu tenis się nigdy nie zwraca, bo w etapie juniorskim nie ma nagród pieniężnych.

W moim przypadku doszło do takiego momentu, że pieniędzy nie było i miałam ogromne szczęście, że osoby prywatne, które nie chcą być wymieniane publicznie, próbowały mi pomóc finansowo. Bez tego nie kontynuowałabym gry.

To wiąże się z pani wyjazdem do Chorwacji i Chin?

Nie, byłam w Polsce, a już gdzieś w wieku 15-16 lat prywatne osoby mi pomagały. Nawet nie mieliśmy środków, żebym miała, za co trenować, a tym bardziej wyjeżdżać.

Bardzo pomogły pani też dwie osoby – Izo Zunicić i Alan Ma. Czy byłaby pani w tym miejscu, gdyby nie oni?

Muszę jedną rzecz zaznaczyć, że pomogło mi znacznie więcej ludzi. Po drodze, gdy byłam młoda, pomogli mi inni, jednak wolą zachować anonimowość.

Kiedy prywatne finansowanie skończyło się w wieku 21 lat, najpierw pojawił się Izo, bez którego na pewno nie byłoby mnie tutaj. Sam początek był taki, że zaczął ze mną podróżować, nawet gdy nie miałam pieniędzy, żeby opłacić jego pensje. Dopiero kiedy zaczęłam zarabiać większe pieniądze i podskoczyłam w rankingu, to pod koniec pierwszego roku mogłam zacząć mu płacić.

Później też dzięki Izo i temu, że był otwarty i kontaktowy, poznaliśmy Alana. On stwierdził, iż nam pomoże. To była kolejna osoba, która wyciągnęła pomocną rękę. Mam wrażenie, że grać na pewno bym grała, ale oni pomogli mi przejść na ten wyższy level dużo szybciej i łatwiej.

Czytaj też:
Magda Linette dla „Wprost”: W Australian Open grałam jak w transie. Czasem nie pamiętam części meczów

A jak ocenia pani infrastrukturę w Polsce? Osiągamy sukcesy, a brakuje np. kortów trawiastych?

Z tymi kortami trawiastymi, to pan za daleko pojechał (śmiech). U nas nawet otwartych dobrych hardkortów brakuje. Mamy niesamowite szczęście i trochę nie doceniamy obecnych sukcesów, bo infrastruktury nie ma i dopiero teraz budowane są różne obiekty.

To fantastyczne, że jest obiekt np. w Kozerkach. Dla młodzieży to niesamowicie ważne, aby te miejsca stworzono. Mam nadzieję, że będzie więcej takich obiektów i że nie będą one niesamowicie drogie, bo to też problem.

Gdy w ośrodku jest jeden kort czy dwa, to ich ceny bywają wysokie. Myślę, że infrastruktury bardzo nam brakuje. Mając numer jeden światowego rankingu, naprawdę potrzebujemy czegoś więcej.

Ma pani może pomysł, jakie wprowadzić rozwiązania, by zmienić sytuację z infrastrukturą w Polsce?

Powoli niektóre rzeczy się zmieniają, ale brakuje nam centralnego ośrodka. To jest pierwsza rzecz, o której należy pomyśleć. Mam nadzieję, że znajdzie się takie miejsce i taki ośrodek powstanie, żebyśmy mogli się skupić na sporcie i na młodzieży, by mogła robić swoje.

Mamy fajnych juniorów – jeden chłopak był w półfinale, a dziewczyna w ćwierćfinale AO (Tomasz Berkieta i Weronika Ewald – red.), więc jest niesamowity potencjał. A kto wie, czy nie mamy więcej talentów, a szkoda byłoby je zmarnować.

Jak temu zaradzić? Myślę, że na początku powinno powstać miejsce, gdzie utalentowane osoby mogłyby przyjechać i trenować. Żeby to było opłacone z góry, żeby zawodnicy nie musieli się martwić o bazę. Jeżeli też chcemy się skupić na czymś konkretnym, to postawmy na hardkorty, a dopiero potem możemy się martwić trawą. Ważne jest, żeby było dużo otwartych kortów w miastach, a później, aby były zadaszone w halach, nie pod balonem.

Około sześć lat potrzebowała pani, by dostać się do pierwszej setki rankingu WTA. Jak to w sporcie bywa – raz jest lepiej, a raz gorzej. Czy miała pani taką chwilę w swoim życiu, chciała pani odpuścić i rzucić tenis, czy raczej była pani zdeterminowana, żeby zajść daleko?

Zawsze są momenty zwątpienia i chyba każdy je ma. Wiele takich chwil było spowodowanych głównie przez finanse, bo nigdy nie jest łatwo grać właściwie o życie. Na początku moje mecze tak wyglądały. Zdarzało się, że nie byłam w stanie opłacić kolejnego wyjazdu, jeśli nie wygram meczu. Miałam też taki okres, nawet będąc 140. czy 120. w rankingu. Wtedy momenty zwątpienia na pewno się pojawiały.

Nie wiem, czy kiedykolwiek chciałam to rzucić, ponieważ zawsze miałam sporo szczęścia, jeśli chodzi o osoby, które spotykałam na swojej drodze. Często decydowały się mi pomóc nawet w kryzysowych momentach. To było niesamowite. Gdy miałam gorszą chwilę, to zawsze ktoś wyciągnął pomocną dłoń.

Tak naprawdę tylko raz się martwiłam bardzo mocno. To było dwa lata temu i chodziło o moje zdrowie. Po przejściu operacji nie wiedziałam, czy uda mi się wrócić na wysoki poziom, czy znajdę w sobie motywację, żeby odpracowywać ewentualny spadek w rankingu i żeby wrócić do prezentowanego wcześniej poziomu. Szczęśliwie się udało, uratowaliśmy rok i w kolejnym nie musiałam się martwić. Miałam ogromne obawy, a takie pogodzenie się z tym bardzo mi pomogło.

Te kontuzje czasem się odzywają?

W tym wieku już tak. Niestety to jest coś, co nie zniknie. Dlatego tak ważna jest praca nad fizycznością, na czym się obecnie skupiam. Mam 3-4 kontuzje, które muszę monitorować. Gram z pewnym stopniem bólu codziennie i już dawno to zaakceptowałam.

W takim razie skąd pani czerpie motywację i siłę do dalszych treningów oraz gier?

Ból to część tego sportu. Cieszę się, że nie jest aż tak duży i znajdujemy na niego sposób, bo to jest bardzo motywujące. Czasami coś mnie boli, ale to nie jest na tyle poważne. Ja łatwiej znoszę ból niż różnego rodzaju dyskomforty i niestabilność np. w więzadłach. Dla mnie jest to nie do zniesienia.

Zawsze są jednak małe rzeczy, które motywują. Będąc przez długi czas w setce, czy pięćdziesiątce i przez lata grając w dużych turniejach, zdawałam sobie sprawę, że ta droga gdzieś wyżej, nie jest aż tak odległa. To czasami kwestia paru meczów, a wygrywając z nimi, widzę, że nie jestem aż tak daleko i cały czas chce się próbować.

Czytaj też:
Trener Magdy Linette zdradził jej sekret. „To moja słabość”

22. lokata w rankingu WTA dała dodatkowy zastrzyk motywacji?

Tak, na pewno! Nie będziemy chcieli na tym spocząć. Zdajemy sobie sprawę, że będę goniona, a rywalki lepiej się na mnie przygotują niż wcześniej. Chcemy udowodnić, że to nie był przypadek i pragniemy utrzymać ten poziom.

Teraz celuje pani w pierwszą dziesiątkę?

Najpierw w dwudziestkę, bo parę miejsc do niej brakuje, później piętnastka i na pewno gdzieś w głowie będzie ta dziesiątka, ale krok po kroku.

A potem w planach wyprzedzenie Igi Świątek?

Do tego daleko (śmiech). To nie jest mój cel i jak Iga będzie dalej wygrywać, tak jak wygrywa, to super. No i wiadomo, jak tylko będę musiała się z nią zmierzyć, to zrobię wszystko, by wygrać.

Bo jeszcze miałyście okazji się zmierzyć.

No nie i to jest ciekawe. Taki jest tenis, że możemy z kimś grać trzy tygodnie z rzędu, a możemy nie grać przez 2 lata. Taki jest urok tenisa. Niektórzy właśnie mówią, że lubią tę rywalizację, a inni wolą różnorodność.

Czy analizuje sobie pani, na kogo może trafić? Na przykładzie Australian Open, że jeśli pani wygra z Sherif, to może pani trafić na Kontaveit i tak dalej?

W ogóle nie sprawdzam drabinki. Tylko trenerzy mi mówią z kim gram kolejną rundę. Kiedyś patrzyłam i analizowałam, a to mi bardzo przeszkadzało, więc już od dłuższego czasu nie sprawdzam, żeby się niczym nie sugerować.

To w takim razie czy może pani opowiedzieć, jaka była reakcja na wylosowanie Ons Jabeur w pierwszej rundzie Rolanda Garrosa?

Było to po turnieju w Strasburgu, kiedy przegrałam bardzo trudny, trzysetowy mecz z Angelique Kerber. Po powrocie do hotelu wciąż czułam się bardzo zdenerwowana i załamana. W międzyczasie odbyło losowanie Rolanda Garrosa. W pewnym momencie przyszedł do mnie Mark i powiedział, że trafiłam na Ons.

Ja za każdym razem podchodzę do wszystkiego dość pozytywnie, bo z reguły mówię sobie „okej, dam sobie radę”. Ale wtedy, do dziś nie wiem czemu, załamałam się i zadawałam sobie w głowie pytania „dlaczego ja muszę grać z drugą na świecie? Czy ja kiedykolwiek będę mieć szczęście do losowania?”

Mark na mnie patrzył i stwierdził, że jest coś ze mną nie tak. Ja wpadłam w płacz i szloch. Po jakichś 15 minutach tantrum jak 12-latka stwierdziłam, że już okej. Wyrzuciłam z siebie całą złość i byłam gotowa, by przygotować się do tego meczu. Kiedy wszystko z siebie wyrzuciłam, zrobiło mi się lżej.

Rozmawialiśmy o przeszłości, to teraz przyszłość. Gdzie pani siebie widzi za 10 lat?

Ja nie wiem nawet, gdzie będę za trzy miesiące (śmiech). Tak na poważnie, to nie mam pojęcia. Myślę, że w wieku 40 lat już nie będę grać w tenisa.

A czy zdziwiło panią, że Ash Barty definitywnie zakończyła swoją karierę w wieku 25 lat?

Trochę tak, a trochę nie, bo ona już raz zrezygnowała, gdy miała 18 lat. Lubiła powiedzieć, że nie czuje się dobrze i zrobić sobie przerwę, albo stwierdzić, że już więcej nie osiągnie.

Barty zawsze miała w sobie siłę i do końca nie interesowały ją pieniądze. Osiągnęła to, co chciała i już czuła, że dała z siebie wszystko. To jest godne podziwu, bo nie każdemu przychodzi łatwo.

I zaczęła grać w golfa.

Znając ją, w tego golfa będzie zaraz pierwsza na świecie, bo czego się nie dotknie, robi to dobrze.

Więc może to jest jakiś kierunek dla pani po karierze.

Nie ma opcji, nigdy nie trzymałam kija golfowego w ręce.

A jakieś inne dyscypliny pani śledzi?

Oglądam hokeja na lodzie, ale nie umiem nawet jeździć na łyżwach, więc to też odpada (śmiech).

To może unihokej na trawie.

Nie sądzę, myślę, że moje ciało powie wtedy „dziękuję, żadnego sportu”.

A będzie chciała pani zostać w świecie tenisa?

Zależy, bo tenis ma wiele różnych sfer, w których można się działać. Jako trener raczej wątpię, ale jeśli chodzi o inne dziedziny, to nie mówię nie. Nie mam pojęcia jeszcze.

Czytaj też:
Tyle zarobili Polacy w Australian Open 2023. Linette, Świątek i Hurkacz nie mogą narzekać

Właśnie, należy pani do rady zawodniczek. Jak się układa ta współpraca?

Nie do końca można to nazwać współpracą, bo ją wyobrażam sobie tak, jak w moim teamie. Tu jest zupełnie inaczej, a ja reprezentuję część zawodniczek, więc często jest tak, że wymieniamy się opiniami na różne tematy i poruszamy różne kwestie, ale często – podczas meczów – stajemy przeciwko sobie.

My nie tylko rozmawiamy z WTA, ale też organizatorami różnych turniejów. Ja bym to nazwała bardziej wykłócaniem się o swoje. Tutaj jesteśmy jednością, same decydujemy między sobą, co chcemy uzyskać, wtedy idziemy do poszczególnych miejsc. Fajne jest to, że jesteśmy mieszanką różnych charakterów i to bardzo dobrze działa, bo mamy osoby od prawie każdej roli – ta która nie boi się niczego zgłosić, czyli Wiktoria Azarenka. Te, które wszyscy szanują – Jessica Pegula czy Sloane Stephens. A później mamy mnie. Jestem cichsza, ale też dodaję swoje.

Dyrektorzy turniejów do końca nie wiedzą, kim jestem, więc zdaję sobie sprawę, że jeżeli Azarenka przekaże im to, co ja mam do powiedzenia, to wiem, że mamy większą szansę, aby coś przeszło. Gdybym ja to powiedziała, mogłoby być inaczej, bo nie jestem zwyciężczynią Wielkiego Szlema.

Zapewne po Australian Open się to zmieni.

Być może, zobaczymy. Czuję, że wśród niektórych nie mam autorytetu, który czasem trzeba sobie wywalczyć. To też nie jest takie proste, wszak mamy spotkanie ze dwa razy w roku, na którym rozmawiamy przed różnymi turniejami.

Opowiadała pani w jednym wywiadzie, że na maile odpowiedziały cztery zawodniczki, czy to w ostatnim czasie się zmieniło?

Po tym, jak dostałam się do rady zawodniczek, wysłałam pierwszego mojego maila i wtedy odpisały mi cztery osoby. Potem ja chodziłam prywatnie do poszczególnych zawodniczek i je wybłagiwałam, żeby przeczytały tego maila i mi odpisały. Część z nich go nie otworzyło, więc każdej z nich jeszcze tłumaczyłam, o co mi chodzi. Dodałam jeszcze 2-3, które chciały być częścią wspólnej konwersacji.

Ja odpowiadam za grupę od 51 do 100 w rankingu. Po około 8-9 miesiącach napisałam do nowych zawodniczek, które weszły do setki. Ta grupa jest duża i niesamowicie ruchoma, ale odpisały mi tylko trzy dziewczyny. Nawet w tym naszym czacie, w którym staramy się komunikować, też rzadko która mi odpisuje. Jest to trochę demotywujące.

Teraz ten czat ile ma osób?

Około 12, ale bardzo rzadko ktoś odpowiada.

Pewnie miała pani inną wizję wspólnego działania.

Tak, bo cały czas z boku słyszałam, jak zawodniczki narzekały, że nikt ich nie słucha, że się z nimi nie komunikuje, że nic nie wiadomo i że nie mają żadnego wkładu w to, co się dzieje i nikt się nie interesuje ich opinią. W związku z tym ja chciałam coś zmienić i próbowałam, ale to wymaga wysiłku z obu stron. Ja starałam się co jakiś czas wysyłać do nich update’y, a później zadawałam pytania.

Chciałam dużo więcej rzeczy zrobić. Miałam nawet przygotowane ankiety z pytaniami na różne tematy, ale nie zdążyłam im wysłać, bo to mijało się z celem. Trzeba sobie uświadomić jedną rzecz, że siłą dziewczyn od 51 – 100 w rankingu jest ilość. Jeżeli miałabym iść z jakimkolwiek problemem, to turnieje w większości przypadków słuchają osób z autorytetem, czyli pierwsza dziesiątka.

W radzie zawodniczek są dwie dziewczyny z TOP 10, dwie z TOP 20 i potem są TOP 21+, więc jest zdecydowana większość zawodniczek z dwudziestki. Jeżeli ja chcę cokolwiek wnieść, to muszę powiedzieć, że mam 40 dziewczyn, które uważają inaczej i większość nas oczekuje czegoś innego. To jest siła, a jeśli ja przyjdę i powiem, że jedna dziewczyna np. 99. w rankingu chce tego, a załóżmy trzecia i czwarta pragną czegoś innego, no to nie mam siły przebicia.

Musimy sobie z tego zdawać sprawę, że siła jest w ilości. Trzeba się z tym pogodzić. Jednak te dziewczyny nie interesują się na tyle, żeby chcieć coś zmienić. Rankingowa setka jest niesamowicie elitarnym gronem, do którego trudno się dostać. To przywilej, by móc decydować, o tym, co się z nami dzieje i trzeba budować świadomość wśród zawodniczek.

Czy to nie jest tak, że tenisistki, które są wyżej w rankingu, mają większą świadomość, bo już zdążyły coś osiągnąć, wygrać jakiś turniej?

Nie wiem. Właśnie zastanawia mnie to, czy poziom tenisowy sprawia, że ktoś osiąga większy sukces, czy charakter. To jest ciekawe pytanie, bo mam wrażenie, że charakter i te dziewczyny, które są wyżej, mają silniejsze poczucie wartości. Opinię, której nie boją się wyrazić, ponieważ są dużo pewniejsze siebie, niż te zawodniczki, które są niżej w rankingu.

Prawdopodobieństwo, że osoba z pierwszej dwudziestki wyjdzie i powie, iż trzeba zmienić kilka rzeczy, jest większe, niż że to zrobi osoba, która jest niżej w rankingu. Ta osoba osiąga sukces, jest pewna siebie i wie, że jej opinia się liczy.

Magda Linette

Czy po czasie uważa pani, że ta wizja poprawy komunikacji między zawodniczkami była wizją utopijną?

Zdecydowanie. Teraz dużo mniej czasu poświęcam czasu na to, bo to chwilami była strata mojego czasu. Koncentruje się i robię trochę inne rzeczy.

W takim razie, mając tę wiedzę co teraz, podjęłaby pani drugi raz decyzję o wstąpieniu do rady zawodniczek?

Tak, bo to jest mimo wszystko cenne doświadczenie. Zastanawiam się, czy to mi nie pomogło w personalnej sferze. To, co mówiłam wcześniej o charakterze – jeśli chodzi o mnie, w przeszłości trudno mi było przeciwstawić się Wiktorii Azarence w takiej konwersacji 1 do 1. Wydaje mi się, że to moje doświadczenie, że muszę czasem wyjść i powiedzieć coś na głos w gronie osób, pomaga mi na korcie, bo z natury jestem dość skrytą osobą.

Pytanie dotyczące sztabu szkoleniowego. Trenuje pani z Markiem Gellardem, jakiś czas temu dołączył do zespołu Iain Hughes. Z Markiem współpracuje pani już drugi raz, a w międzyczasie pani szkoleniowcem był m.in. mąż Agnieszki Radwańskiej – Dawid Celt. Co się stało, że wasze drogi Markiem się rozeszły?

Pod koniec 2020 roku wspólnie z Markiem zdecydowaliśmy się zakończyć współpracę. Było trochę rzeczy, których nie czuliśmy i które nie były dla nas komfortowe dla dalszej współpracy. Nie jestem pewna, czy to przez pandemię, ale na pewno było trochę naszych konfliktów spowodowanych tym, że przez dłuższy czas ze sobą już współpracowaliśmy.

Po tym, jak skończyliśmy współpracę miałam kolejnego trenera, bo na początku pracowałam z Nickiem (Nikola Horvat – red.). Im dłużej z nim trenowałam i widziałam inny sposób treningu, jak inaczej podchodził do mojej gry i jak pozmieniał niektóre elementy, które nie do końca mi pasowały, zaczęłam czuć, że to nie jest dobra droga.

Wydawało mi się, że mamy z Markiem jeszcze niedokończone rzeczy i mogliśmy więcej osiągnąć. W międzyczasie on pracował z Rogers Shelby, więc poprosiłam o pomoc Dawida. Praca z nim była dużo bardziej owocna, niż się spodziewałam, prosząc go. To była jedna z tych osób, która zawsze mi odpowiadała. Wcześniej był kapitanem reprezentacji Polski podczas turniejów, więc znałam go i wiedziałam czego się spodziewać i wiedziałam, że nie będzie drastycznych zmian.

Ponadto zdawałam sobie sprawę, jak on czuje moją grę, bo oglądał wiele moich meczów i je czasem komentował, ale też był już ze mną na korcie. Problem był taki, że on nie mógł podróżować, bo ma rodzinę, zobowiązania, a kiedy nie przebywał ze mną, mój poziom sportowy spadał. Pod koniec roku, gdy dowiedziałam się, że Mark zakończył współpracę z Shelby, zapytałam go, czy chciałby wrócić. Zależało mi, mieć kogoś na 100 procent, a jeśli Mark odmówiłby, albo kontynuował pracę z Shelby, pewnie dalej pracowałabym z Dawidem.

Jak pani selekcjonuje ludzi do swojego teamu?

To zazwyczaj jest osoba, którą znam, lub wcześniej poznałam. Tak samo było z Izo, bo znałam go ponad rok, zanim zaczęliśmy działać. Marka znałam trzy lata i byłam z nim wiele razy na korcie, plus miałam z nim treningi w akademii. Z Dawidem było podobnie. Tak naprawdę Nick to jedyna osoba, z którą nigdy nie byłam na korcie i być może dlatego tu popełniłam błąd, a na nich uczymy się całe życie. Dopiero po Nicku zdałam sobie sprawę, że potrzebuję kogoś, kogo znam.

Poza tym najważniejszą dla mnie rzeczą jest to, jak dana osoba czuje moją grę i jak wiele chce zmienić. Jeżeli chodzi o drobne rzeczy, to wtedy jest ogromnym plusem. Moim pierwszym pytaniem jest to, jak oni postrzegają moją grę i co chcą z nią zrobić, bo wtedy widzę, jak bardzo ta osoba się przygotowała i jak wiele czasu poświęciła na analizę mojej gry oraz ułożenie planu.

Później są typowo logistyczne rzeczy. Czy trener jest w stanie ze mną odbijać podczas treningów, jak wyglądają kwestie wyjazdowe, finansowe i charakter... Jeszcze chyba nie zatrudniłam osoby, której zupełnie bym nie znała. Nawet Nicka znałam nieźle, tak charakterologicznie, bo to był przyjaciel Izo.

Jakie są pani plany na najbliższe starty? Wspominała pani o Meksyku, a potem Indian Wells?

Meksyk, później jest Austin (ATX Open od 27 lutego do 5 marca – red.), ale to jest ruchome, bo zobaczymy, jak nam pójdzie w Meridzie (turniej odbywa się w dniach 20-26 lutego – red.), a potem Indian Wells.

Czytaj też:
Czołowa tenisistka ominie dwie duże imprezy. Sama wyjaśniła, co się stało
Czytaj też:
Kolejny wielki sukces Igi Świątek. Przed nią osiągnęły to same legendy tenisa

Źródło: WPROST.pl