Michał Superlak dla „Wprost”: Przemiana ZAKSY nastąpiła, gdy za jej sterami zasiadł Sebastian Świderski

Michał Superlak dla „Wprost”: Przemiana ZAKSY nastąpiła, gdy za jej sterami zasiadł Sebastian Świderski

Michał Superlak
Michał Superlak Źródło:Newspix.pl / Tomasz Kudala/PressFocus
Wyjechał z PlusLigi i szybko stał się jednym z najlepszych zawodników w niemieckiej Bundeslidze. Michał Superlak w Warszawie wskoczył na ligowe podium, ale dzisiaj mieszka i gra w "niemieckim Kędzierzynie-Koźlu". Dla „Wprost” powspominał zresztą czas swojej gry dla ZAKSY w jednej drużynie m.in. z Kamilem Semeniukiem. Atakujący opowiedział też o polskiej siatkówce oczami naszych zachodnich sąsiadów.

Michał Superlak pochodzi ze sportowej rodziny. Rodzice grali zawodowo w siatkówkę, mama Bożena z boisk znana bardziej pod panieńskim nazwiskiem Nawrocka. Tata Edward Superlak to m.in. były trener reprezentacji Polski kobiet (1989-93), obecnie jeden z komisarzy na meczach PlusLigi. Michał musiał zatem pójść w ślady rodziców, od kilku lat już sam przecierając zawodowe szlaki. Wychowanek Gwardii Wrocław w krajowej elicie grał dla MKS Będzin i Verva Warszawa Orlen Paliwa (dzisiejszy Projekt). Od 2022 roku występuje na boiskach Bundesligi w barwach VfB Friedrichshafen. W obecnym sezonie zgarnął aż sześć nagród MVP ligowych meczów, zagrał też w ćwierćfinale Ligi Mistrzów.

Wywiad z Michałem Superlakiem, polskim siatkarzem VfB Friedrichshafen

Maciej Piasecki („Wprost”): Zacznijmy trochę prowokacyjnie. Niemcy potrafią grać w siatkówkę?

Michał Superlak (atakujący VfB Friedrichshafen): Na moje oko potrafią. Są w lidze niemieckiej nieźli krajowi zawodnicy. Z drugiej strony nie ma wymogu odnośnie liczby obcokrajowców, zarówno na boisku, jak i w całej kadrze. W czołowych drużynach ligi niemieckiej jest ich tylko dwóch-trzech.

Rodzimi gracze, którzy są w lepszych zespołach, na pewno potrafią grać w siatkówkę. Ruben Schott to jeden z takich przykładów, polskiemu kibicowi dobrze znany z występów w PlusLidze. W naszym zespole jest też Marcus Böhme, mający co prawda 37 lat, ale nadal potrafiący sporo. Do tego znajdzie się też kilku młodych, utalentowanych Niemców. Jednego z najlepszych w przyszłym sezonie zobaczycie w PlusLidze. Ale nie będę zdradzał, o kim konkretnie mowa.

Jak żyje się we Friedrichshafen?

Tutaj oddycha się siatkówką, nie mamy konkurencji wśród innych sportów. Dodatkowo w Niemczech jest darmowy dostęp do meczów ligowych w internecie. Sporo osób korzysta z tego przywileju, dlatego praktycznie całe miasto jest na bieżąco z naszymi wynikami.

Gdy czasem wyjdziemy gdzieś w większym gronie, to nie sposób jest przejść bez zaczepienia przez kibiców. Ludzie nas rozpoznają i to jest miłe, bo dostajemy sporo wsparcia. Wiedzą, że jesteśmy w grze o najważniejsze trofea w kraju, reprezentując miasto. To zresztą wieloletnia tradycja sportowa, która jest tu pielęgnowana.

A sam wyjazd do Niemiec, jak byś porównał z życiem w Warszawie czy Wrocławiu?

Niemcy są bardziej spokojnym narodem od naszego. Zwłaszcza tutaj we Friedrichshafen. Na miejscu są tylko zakłady Zeppelina oraz ZF, czyli dwóch dużych fabryk. Większość osób właśnie w nich pracuje bądź jest już na emeryturze. Widać, że ludziom po prostu się nie spieszy.

We Wrocławiu czy stolicy pęd jest duży. Zwłaszcza po dwóch latach w Warszawie muszę przyznać, że cenię sobie obecny spokój w Niemczech. Życie w stolicy jest dosyć specyficzne. Ten ostatni sezon, jeżdżenie po całym mieście w poszukiwaniu obiektów do grania i trenowania, to nie były najprzyjemniejsze realia. Jechanie na trening 45 minut, tzn. tak właściwie stanie w korku... Cóż, miewałem lepsze wspomnienia w siatkarskim życiu.

Friedrichshafen to miasteczko, które porównałbym do Zawiercia czy Kędzierzyna-Koźla. Dorzuciłbym jeszcze fakt, że są tu piękne Jezioro Bodeńskie i Alpy po drugiej stronie.

Daleko trzeba jechać, żeby ruszyć w górską wyprawę?

Pół godziny, maksymalnie 40 minut. W Niemczech można jeździć dosyć szybko po autostradach. Po normalnej jednopasmówce miejscowi jeżdżą po 100-110 km na godzinę. Trochę inne realia niż polskie tempo w granicach 60-70 km/h z miasta do miasta.

Wracając na siatkarskie boisko, jak w Niemczech spogląda się na Michała Winiarskiego? Polski trener kadry przejął niemiecką reprezentację po takich dużych nazwiskach, jak Raul Lozano, Vital Heynen czy Andrea Giani.

Rozmawiałem z kilkoma chłopakami z kadry Niemiec. Muszę przyznać, że nie słyszałem negatywnej opinii o polskim trenerze. Cieszą się zarówno z samego faktu współpracy i stylu jego zarządzania zespołem, szanują dokonania „Winiara”. Dodatkowo cenią go za to, jakim jest człowiekiem.

My go znamy dość dobrze w Polsce. Wiemy, że lubi sobie pożartować. Nie zawsze jest takim groźnym, poważnym człowiekiem, raczej bardziej woli luźną formę w relacjach z ludźmi, która ostatecznie przynosi pozytywne efekty. Sądzę, że Niemcy są zadowoleni z powierzenia kadry właśnie jemu.

Ile dostałeś pytań o poziom sportowy Bundesligi?

Dużo.

Lubisz się z tego tłumaczyć?

Nie mam z tym problemu, bo rozumiem te porównania do PlusLigi. O poziomie Bundesligi trudno się jednak jednoznacznie wypowiedzieć. Cztery czołowe zespoły są na zbliżonym pułapie sportowym. Berlin górował nad konkurencją w sezonie zasadniczym ze względu na budżet oraz szerokość kadry. Ich problemy z kontuzjami nie dotykają, bo mają sześciu następnych do grania. Zobaczymy, jak to przełoży się na ostateczne wynik w play-offach.

instagram

A gdzie umieściłbyś te najlepsze drużyny w tabeli PlusLigi?

Berlin Recycling Volleys na pewno wyżej niż środek stawki. Można to było zaobserwować w spotkaniach z Zawierciem, gdzie nie odstawali od krajowej czołówki z Polski. Nie twierdzę, że zespół z Berlina byłby z miejsca faworytem do medalu, ale byliby groźnym rywalem nawet dla polskiej czołówki. W poszczególnych meczach mogliby się bić o coś dużego.

Właścicielem klubu z Berlina jest bardzo bogaty facet, który wkłada sporo pieniędzy i robi to w umiejętny sposób. Wspominałem o szerokiej kadrze. To naprawdę duży komfort, który jest problemem w innych zespołach w Niemczech. Przykładowo w trakcie sezonu za Angela Trinidada wszedł do pierwszego składu Johannes Tille. Hiszpan złamał kość śródręcza, ale Niemiec godnie go zastępuje i zespół praktycznie nie przegrywa.

Myślę, że mało drużyn w Europie może sobie pozwolić na taki luksus po wymuszonej zmianie na kluczowej pozycji, jaką jest rozgrywający. I to w trakcie sezonu.

Wracając do siły klubów z Bundesligi... nas, SVG Lüneburg i SWD powervolleys Düren wsadziłbym do środka tabeli PlusLigi. Nie ma się co czarować, intensywność gry w Polsce jest dużo wyższa. Trudniejszym wyzwaniem byłoby zwłaszcza granie z naszymi drużynami z dołu. Sądzę, że takie kluby z PlusLigi mają dużo więcej do zaoferowania aniżeli najsłabsze zespoły z Bundesligi.

Kogo wskazałabyś jako najlepszego bądź najlepszych graczy z ligi niemieckiej?

Na pewno wspomniany Ruben Schott. Podstawowy zawodnik niemieckiej kadry, bardzo wszechstronny siatkarz. Na pewno Marek Sotola, wielki chłop, niezwykła siła fizyczna. A poza Berlinem dorzuciłbym Tobiasa Branda. Przez ostatnie dwa lata, z tego co się mówi, zrobił bardzo duży progres. Obstawiam, że w nadchodzącym sezonie reprezentacyjnym będzie odgrywał coraz większą rolę.

Ciekawym przypadkiem jest zespół z Lüneburga. Klub ten ściąga wielu zawodników ze Stanów Zjednoczonych tuż po grze na uczelniach. Oni się ze sobą dobrze czują, mają charakterystyczny styl. W niektórych przypadkach jest tak, że po trzech latach gry razem na studiach, kilku siatkarzy z USA kolejne dwa sezony gra wspólnie w Bundeslidze. Znają się dzięki temu świetnie i to przynosi efekty. Wychodzi z tego ciekawe, szybkie granie. Trudno jest mi stwierdzić, czy równie korzystnie byłoby, gdyby zostali rozdzieleni do różnych zespołów. Jaka byłaby faktyczna wartość takich graczy w innych realiach?

Współpracowałeś w Warszawie z trenerem Andreą Anastasim. Jak wspominasz czas z byłym trenerem reprezentacji Polski?

Miałem z nim trudne życie na początku mojego pobytu w Warszawie. To bardzo wymagający szkoleniowiec. Andrea musiał zdecydować się na któregoś atakującego, jako tego pierwszego, więc najmocniej maltretował mnie i Kubę Ziobrowskiego na treningach. Żebyśmy doszli do odpowiedniego poziomu, pozwalającego walczyć o czołówkę w PlusLidze.

Poświęcał nam dużo czasu i uwagi na treningach. Nie musiał tego robić przy kadrowiczach, którzy od lat są na wysokim poziomie, wiedzą co i jak wykonują. Dzięki tej opiece trenera Anastasiego i mocnym podkręceniu śruby na treningach, uważam, że zrobiłem największy progres w swojej przygodzie z siatkówką.

Anastasi zanotował jednak fatalne zamknięcie sezonu jako trener Sir Safety Perugia. Co mogło nie zadziałać?

Perugia? Nie spodziewałem się, że to będzie aż taka klapa i nie jestem w tym odosobniony. To, że przegrali z ZAKSĄ można było jeszcze zaakceptować. W dwóch półfinałowych meczach mistrzowie Polski byli na takim poziomie, na jakim kończyli poprzedni sezon. Grali naprawdę rewelacyjnie. Dlatego takie porażki można zaakceptować, bo to jest dwumecz, a nie cały sezon. Jesteś w gorszej formie, przyjeżdża zespół, który zdobył dwa poprzednie puchary w Lidze Mistrzów, więc trzeba brać pod uwagę, że może ci się nie udać.

Czym innym jest jednak ćwierćfinał w lidze włoskiej i odpadnięcie z Mediolanem. Te mecze nie wyglądały w wykonaniu Perugii dobrze. Nie sądzę, aby zespół złożony z tak doświadczonych graczy załamał się porażką w dwumeczu z ZAKSĄ. Wygranie z ósmą drużyną ligi dla takiego teamu to powinien być obowiązek.

Trener Anastasi zapewne nie tak wyobrażał sobie powrót do pracy we Włoszech. Ja jednak będę wspominał dobrze czas wspólnego funkcjonowania. Co istotne, Andrea zwraca uwagę również na życie poza boiskiem. Interesował się naszym funkcjonowaniem na co dzień, prywatnie, a to też nie jest czymś standardowym czy zapisanym w trenerskim kontrakcie.

Twój obecny trener Mark Lebedew to zupełne przeciwieństwo Anastasiego?

Mogę się z tym zgodzić. Andrea to typowo włoski styl, to on podejmuje decyzje, jak mamy grać i nie ma zbyt wielu odstępstw od tych decyzji. Z Markiem dominuje forma dialogu. Dba o samopoczucie zawodników. Funkcjonujemy w oparciu o duże zaufanie. Trener wie, że jako zawodnicy mamy już doświadczenie i potrafimy odpowiednio działać jako zespół.

Trener Lebedew jest kojarzony w Polsce m.in. z pracą w Jastrzębskim Węglu. Z tym rywalem mierzyliście się niedawno w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Przeciwnicy nie pozostawili wam złudzeń, a z perspektywy boiska, oni byli do dotknięcia, czy faktycznie wynik pokazuje przepaść w tej rywalizacji?

Jedyna szansa na urwanie czegokolwiek więcej była w fazie grupowej. Wtedy Jastrzębski Węgiel nie był jeszcze w szczytowej formie, do tego doszły jakieś niewielkie problemy w lidze, kilka spotkań przegrali. Byliśmy u siebie blisko prowadzenia 2:0, ale noga nam się powinęła i tyle z tego było.

W ćwierćfinale wicemistrzowie Polski kontrolowali dwumecz w stu procentach. Weszli na taki poziom, który był praktycznie nieosiągalny. Do tego wtedy to my mieliśmy niewielki dołek formy, co na pewno nie pomogło. Mogliśmy wtedy pokusić się jedynie o jakiegoś seta-dwa, bo wiadomo, czasem wystarczy wyjść na zagrywkę i strzelić kilka asów w serii. Ale Jastrzębski Węgiel i tak pewnie by nas dogonił.

Któryś z rywali szczególnie zaimponował formą?

Grałem z nimi już rok temu, a szóstki praktycznie nie zmienili. Moim zdaniem Boyer był w ćwierćfinale w bardzo dużym gazie. Prezentował się znacznie lepiej niż sezon wcześniej, kiedy mieliśmy okazję rywalizować. Po Tomku Fornalu można było spodziewać się, że zaprezentuje wysoki poziom. Stephen Boyer i jego dyspozycja dnia była naszą największą nadzieją. Że uda się złapać atakującego i wybić rywala z rytmu.

Francuz, nawet jeśli popełnił błąd albo dobrze zadziałał nasz blok, to dostawał kolejną piłkę i utwierdzał nas w przekonaniu, że jest w wysokiej formie. Można było odnieść wrażenie, iż łapie piłkę jeszcze wyżej i atakuje coraz mocniej.

W finale górą ZAKSA czy Jastrzębie?

Jednak ZAKSA. W ostatnich tygodniach bardzo poprawili swoją dyspozycję. Dodatkowo mają doświadczenie z dwóch poprzednich finałów. To też powinno zaprocentować. Poza Bartkiem Bednorzem skład właściwie się nie zmienił, a co więcej, w ostatnim czasie to on jest ich najlepszym graczem. Przewaga będzie zatem po stronie ZAKSY, ale nie spodziewam się łatwego i szybkiego meczu.

Czytaj też:
ZAKSA strzeliła 50-tkę, bo na święta zabrakło czasu. Czy leci z nami pilot?

W okresie siatkówki młodzieżowej, ale też nieistniejącego już tworu Młodej Ligi, grałeś w Kędzierzynie-Koźlu. To było kilka ładnych lat temu, ale zastanawiam się, czy już wtedy wyczuwalna była ta klubowa aura, o której dzisiaj się mówi i pisze?

Pod koniec mojego pobytu ZAKSA rzeczywiście zaczęła tworzyć coś, czego efekty widzimy od kilku sezonów. Wszyscy wiedzieli, że Sebastian Świderski nie będzie dalej trenerem, tylko pójdzie w stronę zarządzania w klubie.

Wykonywano też istotne kroki przy budowie zespołu. Ściągnięto Pawła Zatorskiego, postawiono na odmładzanie drużyny. Tamta ZAKSA miała w składzie m.in. Pawła Zagumnego, Michała Ruciaka, Jurka Gładyra, Marcina Możdżonka. Oni już byli w klubie wiele lat. Przemiana ZAKSY nastąpiła w momencie, w którym za sterami zasiadł Sebastian Świderski.

Pojawił się trener Ferdinando De Giorgi i razem ze „Świdrem” poukładali fundamenty pod to, czego dzisiaj jesteśmy świadkami. Czyli praktycznie tylko liznąłem tamtych początków. Cieszę się jednak, że ZAKSA po kilku latach bez większych sukcesów, potrafiła odnaleźć drogę, którą dzisiaj wiele klubów chciałoby podążać.

Zdobywając wicemistrzostwo Młodej Ligi grałeś w drużynie z Kamilem Semeniukiem. Jaki to był wtedy chłopak, na starcie swojej seniorskiej drogi?

Niezbyt otwarty, to na pewno. Ale nie dziwię się, bo Kamil dołączył do nas w drugim roku mojego pobytu w Kędzierzynie-Koźlu i to był jedyny taki przypadek. Był młodszy od reszty zespołu o jakieś trzy-cztery lata. Reszta drużyny to byli mniej więcej równolatkowie. Kamil znał jedynie Kornela Banacha, dzisiaj drugiego libero ZAKSY.

Dało się jednak zauważyć, że przychodzi na treningi, aby bardzo ciężko pracować. Jego umiejętności bardzo szybko szły w dobrą stronę, a gra ulegała regularnej poprawie w trakcie sezonu. Już wtedy naprawdę wiele potrafił.

Twoim zdaniem Semeniuk będzie w stanie po falstarcie w Perugii zagrać drugi sezon tak dobry, jak ten pożegnalny w Kędzierzynie-Koźlu?

Większość siatkarzy zacznie kolejny rok kontraktu z czystą kartą, bo pod ręką nowego trenera. Kamil jest na tyle wszechstronnym zawodnikiem, że obroni się we Włoszech. Warto podkreślić, że Semeniuk nie jest problematycznym siatkarzem i człowiekiem. Nie wchodzi w konflikty z ludźmi, jest skupiony na pracy i to jest klucz do jego kariery.

Zauważymy, że początek tego sezonu Polak w Perugii miał bardzo dobry. Dlatego uważam, że to nie jest kwestia tego, iż Kamil miał problemy z zaaklimatyzowaniem się w lidze włoskiej, a słabą formą całego zespołu. Przyczyn należy szukać nie tylko w tym jednym zawodniku.

W tym roku skończysz 30 lat. Spoglądając na twoją siatkarską drogę, ma za sobą już sporo historii na krajowym podwórku. Któraś z nich brzmi z perspektywy czasu najbardziej irracjonalnie? Obstawiam, że wybór padnie na Effector Kielce.

Brawo, dodajmy – klub, który po prostu przestał istnieć. Przez dwa lata mojego pobytu w Kielcach każdy raczej zdawał sobie sprawę, o jakim zespole mowa. Młodzi zawodnicy lądowali w tej drużynie po to, żeby się wypromować w PlusLidze. Przykładem może być Mateusz Bieniek, który właśnie tam stawiał swoje pierwsze kroki w elicie.

Zamknięcie klubu, zostawienie wszystkich z dnia na dzień, to nie było przyjemne doświadczenie. Spadliśmy z ligi, część chłopaków wiedziała, że nie zostanie w Kielcach, ale część nadal miała obowiązujące kontrakty. A tu nagle właściciel klubu po prostu się wycofuje, bo nie ma pieniędzy. Próbowano to jeszcze ratować przez jeden sezon na pierwszoligowym poziomie. Problemy organizacyjne i finansowe osiągnęły jednak tak absurdalnego pułapu, że dalej tak się po prostu nie dało.

Żal takiego zakończenia tej historii, bo choć najczęściej oglądaliśmy się za siebie, aniżeli przed siebie, to zainteresowanie ze strony kibiców siatkówką w Kielcach było. A konkurencja w mieście jest przecież spora, bo i piłka ręczna, i nożna stały wówczas na wysokim poziomie. Kielce to nie jest czołówka pod względem wielkości, a jednak ludzie przychodzili. Nie było takich sytuacji jak teraz, kiedy na meczach PlusLigi pojawia się 150 osób. Praktycznie można by zamknąć hale i nie sprzedawać biletów.

Jesteś na bieżąco z PlusLigą?

Oglądam dość dużo meczów z polskich rozgrywek. Do tego mam kontakt z chłopakami z ligi, w końcu ten siatkarski świat nie jest taki duży. Zatem jestem na bieżąco.

Ale nie zamierzasz wracać do Polski?

Kolejny sezon spędzę w Niemczech. A co przyniesie dalsza przyszłość, tego nie wiem. Teraz skupiam się na grze w fazie play-off, bo chcemy w następnym sezonie grać ponownie w Lidze Mistrzów. To pomaga zarówno klubowi w możliwości większej promocji i ściągnięcia lepszych zawodników, jak i samym siatkarzom, którzy mogą pokazać się w najważniejszych europejskich rozgrywkach klubowych.

Czyli czekasz aż Gwardia Wrocław, której jesteś wychowankiem, wróci do PlusLigi.

Coś nie mogę się doczekać tego dnia.

A tak na poważnie, zerkam na wyniki wrocławskiego klubu. Sentyment jest, Wrocław to jest w końcu moje miasto i fajnie byłoby zobaczyć tam PlusLigę.

Trochę sobie swego czasu pomogliście. Ty zagrałeś w Gwardii solidny sezon 2018/19, brylując na pierwszoligowych boiskach i lądując później w PlusLidze. A we Wrocławiu dobrze wspominają Superlaka na ataku.

Pamiętam to dobrze, zagraliśmy dość dobry sezon, poza fazą play-off. Gwardia była beniaminkiem, po latach wracała na ogólnopolską arenę. A jak się okazało, skład został tak zbudowany, że potrafiliśmy wygrywać z faworytami do awansu.

Na pewno tamten sezon mi pomógł. Żeby aspirować do gry w PlusLidze trzeba gdzieś się pokazać, zagrać solidnie, a nie siedzieć w kwadracie i liczyć, że ktoś da ci szansę. W polskich realiach tak to nie działa.

Czytaj też:
„O takie play-offy nic nie robiłem”. Projekt Warszawa i ZAKSA Kędzierzyn-Koźle tworzą wielkie show
Czytaj też:
Trener Projektu Warszawa reflektuje się po serii z ZAKSĄ. „Mogłem coś zmienić”

Źródło: WPROST.pl