Luciano Palonsky dla „Wprost”: Sytuacja w Argentynie jest szalona. Siatkarze wyjeżdżają do Europy za lepszym życiem

Luciano Palonsky dla „Wprost”: Sytuacja w Argentynie jest szalona. Siatkarze wyjeżdżają do Europy za lepszym życiem

Luciano Palonsky
Luciano Palonsky Źródło:Newspix.pl / Piotr Matusewicz
Można powiedzieć, że był skazany na siatkówkę. Ojciec rywalizował w kadrze, a w ślad za nim po latach poszedł syn. Luciano Palonsky to kolejny utalentowany Argentyńczyk, który chce podbić boiska PlusLigi. Pochodzący z Buenos Aires gracz Barkomu-Każany Lwów w pierwszym dużym wywiadzie dla polskich mediów opowiada „Wprost” o trudach rodaków w ojczyźnie czy zderzeniu z czołowymi ligami świata.

Jak sytuacja ekonomiczna wpływa na kariery argentyńskich sportowców? Czym zaskoczyła go Serie A? Co składa się na sukcesy reprezentacji Marcelo Mendeza i dlaczego spędza wiele godzin dziennie na oglądaniu anime? Pomimo młodego wieku Luciano Palonsky widział już w siatkówce sporo, a teraz dzieli się tym z czytelnikami.

Michał Winiarczyk, „Wprost”: Wysoki Argentyńczyk i gra w siatkówkę. W kraju, w którym dominuje piłka nożna i koszykówka, to chyba nieczęsty widok?

Luciano Palonsky: Masz rację. Piłka nożna i koszykówka cieszą się dużą popularnością. Pochodzę z rodziny siatkarskiej. Tata i wujek grali w reprezentacji Argentyny, więc niejako dziś podtrzymuję tradycję. Do tego dołączył również brat. Nie pozwalamy, by nazwisko Palonsky zniknęło z volleya (śmiech).

Gdy zwróci się uwagę na nazwiska argentyńskich graczy z ostatnich lat, to znajdzie się wielu potomków ludzi związanych z siatkówką. Ty, Sanchez, Martinez Franchi, Armoa, Conte, Mendez czy Kukartsev – wasi ojcowie byli w różny sposób związani z tym sportem.

To z pewnością ma wielki wpływ, choć muszę przyznać, że w ostatnich latach pozycja siatkówki w Argentynie mocno się poprawiła. Brązowy medal igrzysk olimpijskich zrobił swoje. Wcześniej nikt w skali kraju nie miał pojęcia na temat tej dyscypliny. Teraz czujemy się bardziej rozpoznawalni. Ludzie częściej zaczepiają z prośbą o zdjęcia. Kiedyś taką renomą mogli się cieszyć pewnie tylko Luciano De Cecco i Facundo Conte. Reszta była anonimami.

Pamiętasz co robiłeś, gdy koledzy z kadry rozgrywali mecz o brąz igrzysk w Tokio przeciwko Brazylii?

Bardzo dobrze, do dziś mam gęsią skórkę. Oglądałem go chyba o trzeciej czy czwartej w nocy wraz z tatą. Część mnie marzyła, by tam zagrać, ale byłem realistą. To był tak naprawdę mój drugi sezon w narodowych barwach, a podczas Ligi Narodów nie dostałem zbyt wiele czasu na boisku. Być może gdybym miał więcej okazji, to finalnie bym się znalazł w dwunastce. Chcę myśleć, że gdyby jednego z siatkarzy kadry zabrakło, to ja byłbym tym, który wszedłby w jego miejsce.

instagram

De Cecco mówił mi, że siatkówka znajduje się w drugiej dziesiątce najpopularniejszych sportów w Argentynie. Sanchez nie zgodził się, stawiając ją w pierwszej piątce lub siódemce. Jakie ty masz zdanie?

Nie no, nie mogę się z Luciano zgodzić. Pod tym względem znacznie bliżej mi do Matiego. Siatkówka ociera się gdzieś o pierwszą piątkę najpopularniejszych sportów. Szczególnie teraz, gdy nasza popularność się zwiększa. Być może Luciano patrzył jeszcze przez pryzmat starych czasów. Wtedy być może miał rację, byliśmy anonimami. Dzisiaj w dobie mediów społecznościowych popularność rośnie bardzo szybko. Naszej federacji przybyło przez rok 150 tysięcy obserwujących w Internecie. To fantastyczny wynik. Oczywiście, to wiąże się z sukcesami sportowymi. Gdy one nastąpiły, to przyszli nowi kibice. Polubili i chcą nas śledzić. Im dłużej będziemy w światowej czołówce, tym progres będzie się utrzymywał.

Zastanawiam się nad fenomenem argentyńskich siatkarzy. Macie wyniki w rozgrywkach juniorskich i seniorskich, pomimo słabej rodzimej ligi i poważnych problemów ekonomicznych.

Pogłębiający się kryzys gospodarczy to zjawisko obecne od jakichś dwudziestu lat. Co roku jest gorzej. Teraz euro jest warte tysiąc pesos, a jeszcze rok temu było to pięćset pesos. To gigantyczny wzrost inflacji w trakcie kilkunastu miesięcy.

Myślę, że właśnie ekonomia sprawia, że liga argentyńska nie uchodzi za konkurencyjną. Jeszcze kilkanaście lat temu niektóre kluby potrafiły kontraktować klasowych graczy pokroju Giby czy Williama Arjony za wielkie pieniądze. Dziś można o takich zapomnieć. Krajowi siatkarze wyjeżdżają do Europy nie tylko za lepszym poziomem sportowym, ale za lepszym życiem i pieniędzmi.

Siatkarze z Brazylii opowiadali, że dziś część zawodników decyduje się porzucić sportowe ambicje i wyjechać do drugiej ligi w Europie, bo tam zarobią lepiej niż w rodzimej ekstraklasie.

W Argentynie jest jeszcze gorzej niż w Brazylii pod względem ekonomii. Praktycznie gdziekolwiek nie wyjedziesz grać, to zarobisz więcej niż w Argentynie. Wystarczy jakieś 700 euro i już możesz czuć się w miarę komfortowo. Przelewasz tyle rodzinie w kraju i mogą przeżyć bez martwienia się o to, co zjedzą. To dla Europejczyka nie wydaje się wygórowaną kwotą, ale u nas pensja minimalna to obecnie chyba nieco ponad 100 dolarów. To szalone co dzieje się ekonomicznie w kraju.

Mimo to kolejne talenty wychodzą z waszego kraju, nawet jeśli nie należycie do najsilniejszych fizycznie nacji.

Te problemy i konieczność wczesnego wyjazdu tak wpływają. Dosyć wcześnie wpaja się nam sztukę adaptacji do warunków. Argentyńscy siatkarze uchodzą za graczy inteligentnych siatkarsko, którzy dobrze rozumieją grę. Umieją znaleźć sposób na każdego rywala, nawet jeśli ten z pozoru wydaje się silniejszy. Reprezentacje, które bazują na sile fizycznej wiedzą, że nawet przy słabym przyjęciu i rozegraniu mogą mocno zaatakować i w większości starć da im to punkt. Jeśli ja spróbowałbym tak zagrać, tj. uderzyć z daleka na głupio przed siebie, to na bank zostałbym zablokowany.

Wydaje mi się, że za sekretem dobrej gry Argentyńczyków stoi właśnie boiskowe IQ. Jesteśmy od małego prowadzeni przez świetnych krajowych trenerów, którzy chcą się cały czas rozwijać. Ten entuzjazm jest przekazywany młodym adeptom. Po latach, gdy trafiamy do kadry, to łatwo się w niej aklimatyzujemy. Od razu czujemy się jak u siebie i mamy z tyłu głowy to, że miliony rodaków trzymają za nas kciuki. Tę rodzinną atmosferę widać również na boisku, chociażby po tym jak celebrujemy zwycięstwa.

Wcześnie trafiłeś do dorosłego volleya.

Miałem szesnaście lat, gdy po raz pierwszy zagrałem w seniorskich rozgrywkach. W Argentynie mamy zespół złożony z najlepszych nastolatków, który występuje w drugiej lidze. To pomysł federacji, aby dać możliwość młodym graczom szybko ograć się w rywalizacji z dorosłymi. Takie coś funkcjonuje również we Francji. Przeważnie ten zespół przegrywał wszystkie mecze.

W Polsce również mamy zespół złożony z juniorów, SMS Spała, który rywalizuje na zapleczu PlusLigi i nie może z niego spaść.

Uważam, że to dobry pomysł, bo młodzież szybko nabiera doświadczenia boiskowego. Rywalizacja z dorosłymi a z innymi juniorami to co innego. Szybko trafiłem jednak do swojego rodzinnego klubu, który rywalizował na pierwszym szczeblu. Początkowo pełniłem rolę czwartego przyjmującego. Nie otrzymywałem szans na grę. Byłem niższy i jeszcze chudszy. Z czasem się rozwinąłem i przedostałem do wyjściowego składu. W klubie widziano, że mi zależy, bo byłem związany z nim od dzieciaka. Starsi zawodnicy chętnie służyli radami, a miałem od kogo się uczyć, bo wówczas liga była jeszcze na niezłym poziomie i w drużynie występowali reprezentanci kraju.

Tylko raz podczas moich lat gry w Ciudad Voley nie awansowaliśmy do półfinału. Poza tym kończyliśmy ligę w czwórce. W ostatnim sezonie liderowaliśmy i z pierwszej pozycji przystępowaliśmy do decydującej fazy. Wtedy jednak rozpoczęła się pandemia koronawirusa i nie mogliśmy dokończyć ligi. Być może w innych warunkach udałoby się nam po raz pierwszy awansować do finałów.

Postanowiłeś zmienić klub i udać się do Francji. W Tourcoing stworzyłeś kolonię argentyńską, bo oprócz ciebie grali tam też Sanchez i Loser.

Na początku nie było łatwo się przyzwyczaić. Przez lata grałem i mieszkałem w rodzinnym mieście, Buenos Aires. Miałem bliskich pod ręką. Nagle czekała mnie przeprowadzka na drugi koniec świata. Początkowo z trudem to znosiłem, ale szybko się zaaklimatyzowałem ze względu na obecność Matiego i Augustina. Była również ze mną ówczesna partnerka, co też w tamtym momencie dodawało sił.

W Tourcoing spodobał mi się skład, jaki powstał. Byliśmy mieszanką wielu narodowości, więc porozumiewaliśmy się po angielsku. Sama liga francuska jest bardzo wyrównana, przez co musiałeś być maksymalnie skoncentrowany na każdy mecz. Lider tabeli nie jest takim dominatorem jak lider w Serie A czy PlusLidze. Tutaj pierwszy zespół mógł grać z ostatnim i nie dałbyś sobie ręki uciąć, że z nim wygra. Niespodzianki zdarzały się często. Przykładowo, w ubiegłym sezonie, gdy grałem w Tours, przegraliśmy trzy mecze tuż przed playoffami – wszystkie z ekipami zajmującymi miejsce w dolnej połowie tabeli. Takie coś w Polsce jest mało prawdopodobne.

Ktoś powie, że ZAKSA przegrała z Częstochową. Dla zwycięzców było to niesamowite, ale bądźmy szczerzy – takie coś nie przydarza się co weekend. Kędzierzyn grał osłabionym składem. W skali sezonu, jeśli nie ma jakiegoś kataklizmu, to notują maksymalnie jedną, dwie podobne wpadki.

Masz już dziś spore rozeznanie co do europejskich lig, bo spędziłeś także kilka miesięcy we Włoszech.

Trafiłem do Taranto po zaledwie roku występów w Europie. Zderzyłem się z niesamowitą szybkością gry. Nie było możliwości na komfortowe wejście. Od razu musiałeś prezentować się dobrze, bo rywale wykorzystywali każdą słabość. Wchodzisz pierwszy raz na boisko, a tu co rusz leci w ciebie piłka z prędkością minimum 110-115 kilometrów na godzinę. We Francji nie pamiętam, by ktoś regularnie serwował powyżej tej prędkości. To mnie z pewnością zszokowało.

Czytaj też:
Valentina Diouf dla „Wprost”: Znajdą się ludzie, którzy będą chcieli cię zniszczyć. Zawód sportowca nie jest dla każdego

Nie dostawałem szansy gry, więc musiałem pożegnać się z klubem już po kilku miesiącach. Potrzebowałem regularnych występów. Nie czułem się gorszy od dwóch podstawowych przyjmujących, ale trener wolał na nich stawiać. Może mnie nie lubił albo za bardzo lubił moich rywali? Tego nie wiem. Czułem się szczęśliwy, że opuściłem klub, bo trafiłem to świetnej organizacji, Tours, gdzie mogłem grać i funkcjonować w świetnych warunkach. Przez dwa lata dwukrotnie wystąpiłem w finałach ligi.

Gdy opowiadałeś o prędkości zagrywki we Włoszech, to przypomniałeś mi historię Roka Mozicia. Opowiadał, że czuł się zadziwiony tym, gdy po serwisach na poziomie 105 km/h musiał nagle po transferze do Werony przyjmować zagrywki z prędkością 120 czy nawet 130 km/h od graczy pokroju Kazijskiego albo Leona.

Też nie mogłem tego zrozumieć. Wydawało mi się, że wszyscy uprawiamy ten sam sport, ale zagrywka w Serie A pokazała mi, co to znaczy grać w elicie. Obawy potęgował fakt, że w Taranto trener wystawiał mnie właśnie na przyjmowanie tych serwisów. Nie jestem tragicznym przyjmującym, jeśli chodzi o ten aspekt gry na mojej pozycji, ale z pewnością nie mogę powiedzieć, że to mój największy atut (śmiech). Gdy działo się coś złego w secie, to raptem trener wpuszczał mnie na boisko z myślą, że coś zmienię. „No tak, gość uderza z prędkością 130 km/h, a ty sobie jakoś Luciano radź” – żartowałem sobie. W mojej opinii nie ma chyba innego aspektu gry siatkarskiej jak przyjęcie, który tak mocno oddzielałby dobrych siatkarzy od tych najlepszych.

Wspomniałeś o dwóch sezonach w Tours. Można powiedzieć, że to były olbrzymie wahania nastrojów. W 2022 roku przegrałeś finały CEV Cup, Pucharu Francji i ligi francuskiej. Rok później u siebie wygrałeś wszystko.

Przyjeżdżam z Włoch do Francji i co mnie czeka na początek? Mecz z Modeną. Wygraliśmy, co dało mi dużego kopa motywacyjnego. W lidze również byliśmy niepokonani, zwyciężaliśmy nad każdym. Nad porażką w Pucharze CEV tak mocno nie rozpaczaliśmy, bo wiedzieliśmy, że Monza to mocny zespół. Niby wcześniej pokonaliśmy inne mocne zespoły jak wspomnianą Modenę czy Skrę Bełchatów, ale jednak rywale w finale byli znacznie mocniejsi. Jestem szczęśliwy z możliwości gry o puchar, nawet jeśli skończyło się to dla nas niekorzystnie.

Co innego gdy rozmawiamy na temat ligi i Pucharu Francji. W Ligue A do finałów byliśmy potężni, ale w samej rywalizacji o złoto mierzyliśmy się z wieloma problemami, przez co zaskakująco przegraliśmy tytuł. A Puchar Francji? Tam były mega kontrowersje. Poszedł bardzo dziwny challenge, który okazał się dla nas niekorzystny. W innych ligach takie coś by nie przeszło, ale we Francji tak. Sędzia dopatrzył się w oddali dotknięcia piłki. Traf chciał, że miało to miejsce podczas piłki meczowej w tie-breaku.

„Dla osoby, która nie ma mocnej psychiki, to wyglądało tak, jakby ktoś przyłożył pistolet do głowy i puf, wystrzelił” – opowiadał mi o tamtej sytuacji trener Fronckowiak. Po kilku minutach gry sędzia wznowił grę, a Chamount odrobiło straty i zdobyło Puchar Francji.

W transmisji widać jak cieszyliśmy się ze zwycięstwa. Kierownik zespołu wyszedł z hali, by przynieść pamiątkowe koszulki, gdy wrócił zobaczył jak przegrywamy. Nie wiedział co się wydarzyło.

Ogólnie oba sezony w Tours pod względem indywidualnym wspominam dobrze. Ten drugi był lepszy, bo w nim już nie oddaliśmy nikomu mistrzostwa i pucharu. Przez to darzę go wielkim sentymentem.

instagram

Jak ci się pracowało z trenerem Fronckowiakem?

To dobry specjalista, który myśli o milionie rzeczy na raz. Towarzyszy mu chyba overthinking. Raptem wpada mu do głowy pomysł, po czym drugi, trzeci, czwarty, a on nie ma jak się rozdzielić, by to wszystko na raz wcielić w życie. To objawia się tym, że nie mógł nam czasem przedstawić tego, o czym myślał, bo jego głowa była pełna różnych myśli. Nie ma jednak wątpliwości, że to człowiek, który zna się na robocie. Jeśli przez ostatnie dwa lata docierasz do tylu finałów, to jednak coś to musi znaczyć. Zawodnicy sami tej roboty nie zrobili. Potrzebowali dobrego opiekuna.

Co wiedziałeś o PlusLidze przed podpisaniem kontraktu z Barkomem-Każany Lwów?

Byłem pewny, że trafiam do najlepszej ligi świata. Przynajmniej w moim odczuciu. Serie A ma lepszych siatkarzy, ale PlusLiga ma lepsze zespoły. Chodzi mu tu głównie o największe gwiazdy ligi włoskiej. To wielkie indywidualności. Jednakże, jeśli mówimy o zespołowości, to w tej kwestii polskie rozgrywki nie mają sobie równych. To dlatego ZAKSA od trzech lat wygrywa Ligę Mistrzów.

Czułem, że propozycja z Barkomu to szansa, by pokazać się na wielkim poziomie i sprawdzić swoje umiejętności na tle innych świetnych graczy. Podpisywałem kontrakt z myślą, że będziemy grać w Krakowie, a finalnie wyszło, że wylądowaliśmy w Wieluniu. Co tu dużo mówić – nie jest to metropolia (śmiech). Idę na trening, wracam do domu i tyle. Nie mam nawet jak szukać innych atrakcji, bo ich tutaj po prostu nie ma. Gdy niedawno skończyłem wcześniej trening i miałem wolne popołudnie, to tylko w sumie oglądałem ściany (Palonsky odwraca się na wszystkie strony – przyp. M.W). A gdy chcesz wyjść na zwykły spacer… to przeważnie pada deszcz.

Matias Sanchez powiedział, że trudno było mu się przyzwyczaić do wczesnego zachodu słońca. Siedział w domu, bo w Polsce było już ciemno i zimno, a jego bliscy przez kamerkę pokazywali mu jak grillują na dworze w Argentynie przy słońcu.

Czuję to samo. Dzwonię do kogoś z Argentyny i widzę w telefonie lato. Tymczasem w Polsce ciemno i zimno za oknem.

Masz za to tutaj wielu rodaków występujących w innych klubach.

Mam dobry kontakt z Matim, który gra w Suwałkach. Gdy zagramy ze sobą, to zostanie u mnie na sobotni wieczór. Coś pojemy, dam mu sporo alkoholu, żeby wystawiał pijany podczas meczu (śmiech) (Barkom wygrał ze Ślepskiem 3:1 – przyp. M.W). Mówiąc poważnie – ze wszystkimi chłopakami co grają teraz w Polsce mam mniejszy lub większy kontakt. Dużo ze sobą rozmawiamy, a nawet próbujemy się spotkać. Mamy ze sobą świetne relacje w kadrze, więc to też przechodzi na sytuacje, gdy widzimy się w trakcie sezonu. Nie ma u nas w reprezentacji wewnętrznych wojenek, wszyscy trzymamy się blisko.

Skoro wspomniałeś o kadrze – łatwo było ci do niej wejść?

Pojawiłem się w niej przy okazji Pucharu Świata 2019. Już wcześniej miałem występy w kadrze, ale to były mniejsze rangą imprezy. W Japonii dostałem wiele szans gry, co stanowiło dla mnie zaskoczenie. Pamiętam starcie z Polską, które przegraliśmy 1:3, ale ja przez dwa sety notowałem bardzo dobrą skuteczność w ataku. Szkoda, że już nie organizuje się tego turnieju, bo mam z nim świetnie wspomnienia.

Na Puchar Świata pojechała mieszanka pierwszej i drugiej kadry. Z podstawowego składu byli tylko Loser, Ramos, Palacios i Lima. Z De Cecco, Conte czy Sole zagrałem w reprezentacji dopiero podczas Ligi Narodów 2021 w Rimini. To był bardzo fajny turniej, bo mieliśmy hotel i plażę tylko dla siebie.

Nie obawiałeś się o to jak cię przyjmą do składu?

Zupełnie nie, bo zdawałem sobie sprawę, że to fajni faceci. Sami wychodzili z inicjatywą, by wcielić cię do grupy. Zależało im na tym, żebyś poczuł się jak w paczce znajomych, bez podziału na starszych, młodszych albo bardziej czy mniej utytułowanych. W wolnym czasie chodziliśmy na basen, plaże czy graliśmy w karty. Szybko poczułem się swobodnie w kadrze.

Co takiego ma Luciano De Cecco czego nie mają inni rozgrywający na świecie?

Rozmawiając o Luciano należy wspomnieć, że on kocha siatkówkę. Poza rodziną to jego najważniejsza rzecz w życiu. Ogląda ją non stop, śledzi różne rozgrywki. Z pewnością można powiedzieć, że dostał dar. Potrafi sprawić, że trudne rzeczy stają się pestką. Z niewygodnych piłek tworzy pięknie ciasteczka. W każdej dyscyplinie sportu masz takie unikatowe osobistości. De Cecco jest dla siatkówki tym, kim dla tenisa był Roger Federer albo kim dla futbolu jest Leo Messi. Najtrudniejsze zagrania przychodzą mu tak łatwo i swobodnie, że czasem sobie myślisz, że mógłby grać z zamkniętymi oczami. Jest w tym coś magicznego i może dlatego właśnie jest inny niż pozostali rozgrywający świata.

Luciano momentalnie podniósłby grę każdego zespołu, w jakim by grał. Prezentujemy się dobrze między innymi dzięki niemu. Gdyby Luciano występował w reprezentacji Polski czy Włoch, to te kadry byłyby jeszcze lepsze.

W PlusLidze rywalizujesz między innymi ze swoim reprezentacyjnym trenerem, Marcelo Mendezem.

To człowiek, który łatwo buduje relacje w zespole. Ma świetną umiejętność rozdzielania życia na treningu i poza nim. Wystarczy, że wchodzi na boisko i z miejsca staje się bardzo poważnym człowiekiem, z którym nie należy żartować. Gdy jednak kończą się zajęcia, staje się niemalże żartownisiem. Lubi w ten sposób dbać o atmosferę i rozluźniać napięcie. Potrafi również dobrze wyczuwać stan fizyczny siatkarzy. Wie kiedy należy im odpuścić, a kiedy może pozwolić sobie na zwiększenie obciążeń.

Jego wejście do kadry zmieniło wiele. Nie pamiętam, by któryś z jego poprzedników miał taką serię sukcesów w reprezentacji Argentyny co Mendez. Zaczęło się od zaciętej walki o mistrzostwo Ameryki Południowej w 2019 roku. Później było też piąte miejsce w Pucharze Świata, czy największy sukces – brąz igrzysk.

Wydaje mi się, że za jego kadencji był tylko jeden sezon, kiedy można powiedzieć o jakimś zawodzie. To miniony sezon kadrowy, podczas którego nie udało nam się wywalczyć kwalifikacji olimpijskiej. W moim przypadku pod koniec zmagań mocno odczuwałem trudy spotkań. Miałem kontuzja, która naruszyła moje zdrowie. Nie wiem czy prezentowałem się najlepiej pod kątem fizycznym. Nie była to w żaden sposób wina sztabu szkoleniowego.

Czytaj też:
Łukasz Kaczmarek dla „Wprost” o najlepszym meczu w życiu. To szczególne starcie

Widzisz sposób na napięty kalendarz siatkarski? Sam również nie miałeś zbytnio czasu na przerwę po kwalifikacjach olimpijskich, bo musiałeś przygotowywać się z Barkomem do startu PlusLigi.

Terminarz coraz bardziej się zamyka. Zanikają granice między rozgrywkami klubowymi a reprezentacyjnymi. Wydaje mi się jednak, że takie natężenie co jakiś czas pojawiało się od dawna. Nigdy nie mamy takich samych dwóch sezonów. Jednego lata jest mniej spotkań, innego więcej. Realia są takie, że nawet jak skończysz rozgrywki reprezentacyjne w sierpniu, to i tak po chwili klub będzie chciał, żebyś się zgłosił na obóz przygotowawczy. Może FIVB zmieni coś w kalendarzu, ale biorąc pod uwagę nadchodzące imprezy, to raczej w to wątpię. Uważam, że najlepszym czasem na dłuższą przerwę nie jest środek sezonu kadrowego, a okres po zakończeniu zmagań w klubach.

W kolejnych latach dojdą częstsze edycje mistrzostw świata – co dwa lata.

W ogóle nie podoba mi się ten pomysł. W futbolu też przez moment o tym dyskutowano, ale na szczęście zaniechano dalszych planów. Organizowanie siatkarskiego mundialu co dwa lata zabiera mu wyjątkowość. Mowa tu przecież o drugiej najważniejszej imprezie dla siatkarzy. Będziemy światkami licznych mistrzostw u siatkarzy, co trochę wypaczy historię dyscypliny. Wiadomo, że z częstszymi mistrzostwami wiążą się większe pieniądze.

Brak kwalifikacji olimpijskiej zmusza was do gry pierwszym składem na sto procent możliwości podczas nadchodzącej Ligi Narodów 2024.

Wiadomo, że kluczowym elementem każdej ekipy znajdującej się w podobnej sytuacji co my będzie ranking. Najważniejsze będą zwycięstwa nad zespołami plasującymi się niżej od nas. Jeśli przegramy z Polską, to stracimy może z 1-2 punkty. Porażka z Serbią będzie już kosztowała pewnie z 10 punktów. Jeśli nie uda się nam wygrać z czołowymi ekipami świata, to trudno, ale najważniejsze, aby skoncentrować się dobrze na starciach z zespołami za nami. To przedłuży nadzieję na wysoką pozycję w rankingu i awans na igrzyska.

Ja i Luciano Vicentin w tym sezonie graliśmy we wszystkich meczach VNL. Rozegranie kilkunastu spotkań na maksymalnym zaangażowaniu może nas trochę zmęczyć w perspektywie ewentualnej walki na igrzyskach, ale uważam, że kadry, które za bardzo będą podchodzić do Ligi Narodów rezerwowym składem, mogą się na tym przejechać. Przykład? Kadra Włoch, która przed Tokio grała drużyną B, a w turnieju olimpijskim skończyła przygodę na ćwierćfinale.

Wspomniałeś o Vicentinie. Gdy przygotowywałem się do rozmowy natrafiłem na artykuł o tym, że wraz z nim oraz Nicolasem Zerbą tworzysz od lat grupę trzech bardzo dobrych przyjaciół.

Znamy się od czasów młodzieżowej reprezentacji. Mieliśmy po około szesnaście lat. Tak się zaprzyjaźniliśmy, że od tamtej pory aż do dziś jesteśmy w kadrach zawsze razem. Mieszkamy wspólnie w jednym pokoju. Gdy mieszkałem w Argentynie, to niemal ciągle trzymałem się z Vicentinem.

instagram

Podobnie jak twoi koledzy z kadry mieszkasz nad Wisłą i występujesz w PlusLidze. Grasz jednak nie dla polskiego, lecz dla ukraińskiego klubu i nie masz w drużynie polskich siatkarzy. Czy wyjątkowość Barkomu jest w jakiś sposób widoczna, gdy mierzysz się z innymi zespołami?

Tak, ma to miejsce podczas sytuacji spornych w trakcie meczu (śmiech). Jeśli coś mówimy do sędziego, to jest to odbierane inaczej niż gdy mówią to rywale. Mam czasem wrażenie, że prędzej da kartkę za dyskusje nam niż przeciwnikom. Nie chcę jednak, aby doszukiwano się w tych słowach drugiego dna.

Wspomniałeś, że nie masz zbyt wielu rozrywek w Wieluniu. W jaki sposób – poza oglądaniem ścian – spędzasz czas wolny?

Kiedyś spędzałem wiele czasu przy filmach. Dziś poszedłem w kierunku seriali, w tym przede wszystkim anime. Jako że nie mam czasem co robić, gdy wrócę z treningu, to włączam sobie kolejne odcinki i oglądam non stop. Potrafię obejrzeć nawet po dziesięć lub więcej codziennie.

Już nie chce ci się tańczyć na TikToku? Przeglądając twój profil natrafiłem na wiele filmików, gdzie w ten sposób umilałeś sobie czas.

Troszeczkę się z tym ograniczyłem. Dawniej często się w to bawiłem. Chyba trzeba wrócić do starej zabawy (śmiech).

Czytaj też:
To podoba się Magdalenie Stysiak w Fenerbahce. Mówi o „polskiej mafii”
Czytaj też:
Sebastian Świderski wymownie o kalendarzu siatkarzy. Odniósł się do słów Łukasza Kaczmarka

Źródło: WPROST.pl